środa, 9 lipca 2014

Essie - Spaghetti Strap [swatche]

Cześć Dziewczyny!

Znowu wracam do Was z lakierem! Tyle ich mam, a tak rzadko chwalę się nimi na paznokciach, aż mi czasami wstyd! :) Nie wiem, czy Wy też tak macie, że ile razy pomalujecie paznokcie lakierem, który bardzo chciałybyście pokazać na blogu, to albo pozalewacie sobie skórki, albo nie macie czasu na zrobienie zdjęć? :)

No nic... Na szczęście lato ma to do siebie, że jest długo jasno i często jestem w stanie zrobić zdjęcia nawet po pracy (a światło dzienne wolę znacznie bardziej, niż sztuczne światło udające dzienne ;)), dlatego dzisiaj zapraszam Was na prezentację pięknego nudziaka, który z pewnością przypadnie do gustu dziewczynom, które lubują się w delikatnych, neutralnych paznokciach. Przed Wami Essie - Spaghetti Strap! :)


KOLOR:
Spaghetti Strap, to mleczny, rozbielony beż, wpadający nieco w brzoskwinkę. Dla mnie to typowy bezpieczny lakier nude, który świetnie się sprawdza przy okazji różnych formalnych okazji, kiedy paznokcie mają wyglądać po prostu na zdrowe i zadbane. Mam wrażenie, że ten odcień współgra z moją dość jasną skórą nieco lepiej, niż słynna Mademoiselle. Moim zdaniem, Spaghetti Strap to takie lakier, który nie gra głównej roli, nie przyciąga wzroku i sprawdza się idealnie wtedy, kiedy nie chcemy przesadnie zwracać uwagi na nasz wygląd, to taki manicure no-manicure ;)

Lakier zdecydowanie należy do tych frenchowych, ponieważ daje półprzejrzysty kolor, a wolny brzeg paznokcia prześwituje niezależnie od ilości nałożonych warstw. Dla mnie nie jest to żaden problem, bo wiedziałam o  tym już przed zakupem i sięgnęłam po niego z pełną tego świadomością, ale Was wolę uprzedzić :)

EDIT: Wygląda na to, że są dostępne dwa rodzaje tego koloru - jeden wpada bardziej w brzoskwinię - tak jak mój, a drugi jest zdecydowanie bardziej różowawy. W internecie widuję swatche obu wersji, natomiast - przykładowo - w SP natknęłam się ostatnio na tę drugą wersję.


PĘDZELEK:
W przypadku lakierów o frenchowym, półtransparentnym wykończeniu zdecydowanie preferuję szeroki pędzelek, który minimalizuje u mnie wszelkie smugi, a poza tym jest po prostu bardzo wygodny w użytkowaniu.

KRYCIE I KONSYSTENCJA:
Jak już wspomniałam, Spaghetti Strap nie jest lakierem kryjącym, dlatego trudno mówić o braku prześwitów. Na moich paznokciach podobają mi się najbardziej dwie lub trzy warstwy lakieru. Dłoni wyglądają wtedy bardzo lekko i delikatnie, a jednocześnie płytka sprawia wrażenie zdrowej, zadbanej i bardzo naturalnej.

Sam lakier jest dość rzadki, ale nie rozlewa się jakoś szczególnie po skórkach, a skoro ja potrafię go opanować, to Wy też nie powinnyście mieć z tym większych problemów :)


TRWAŁOŚĆ:
Spaghetti Strap trzyma się na moich paznokciach około trzech dni, po czym zaczyna delikatnie pękać i lekko odpryskiwać. Zaletą jasnych kolorów jest to, że jeśli nie macie czasu na nowy manicure, to w zasadzie jest szansa na to, że nikt nie zauważy drobnych ubytków, więc w razie czego możecie ponosić go dzień dłużej ;)


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Spaghetti Strap jest dostępny w szafach Essie w Super-Pharm i Hebe, więc nie powinnyście mieć problemów z jego znalezieniem. W cenie regularnej zapłacicie za niego ok.32-35 zł. Raz na jakiś czas pojawia się również w internecie, ja swój egzemplarz kupiłam dawno temu w drogerii eKobieca, ale teraz już go tam nie ma. Niemniej jednak w internecie jest szansa, że upolujecie go dużo taniej, ale jednocześnie rośnie też prawdopodobieństwo, że traficie na cienki pędzelek, który może być w tym przypadku dosyć upierdliwy.





Koniecznie napiszcie co o nim sądzicie i czy lubicie takie frenczowe nudziaki? :)
Karotka
Czytaj dalej

wtorek, 8 lipca 2014

Uriage - woda termalna

Cześć Dziewczyny!

Co sądzicie na temat wód termalnych? Przyznam szczerze, że kiedyś zupełnie nie widziałam potrzeby stosowania tego typu produktów, ale później kupiłam swoją pierwszą butelkę z czystej ciekawości. Z jednej strony było ok, ale z drugiej nie do końca wiedziałam, czy ta woda działa tak, jak powinna. Z wodami termalnymi mam ten sam problem co w przypadku toników, wiem, że warto je stosować, ale trudno mi opisać namacalne efekty stosowania. Dopiero kiedy sięgnęłam po wodę termalną z Uriage zaczęłam dostrzegać o co tak naprawdę chodzi, dlatego dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o swoich wrażeniach ze stosowania tego kosmetyku :)


Informacja od producenta:
"Idealny produkt do codziennej pielęgnacji.
Woda Termalna Uriage unikalna ze względu na swoją izotoniczność i skład mineralny. Jest to jedyna taka Woda Termalna, nie wymagająca osuszania po aplikacji.
Woda Termalna Uriage pozwala zachować równowagę osmotyczną i integralność komórek naskórka. Dzięki tej właściwości po spryskaniu skóry Wodą Termalną Uriage nie osuszamy jej, pozwalając minerałom na działanie. Skuteczność Wody Termalnej Uriage została udowodniona w badaniach klinicznych."
 
Ekhmm... To chyba skład... :)
ZASTOSOWANIE:
Po wody termalne sięgam z różną częstotliwością - raz stanowią dla mnie element codziennej pielęgnacji, a innym razem są raczej doraźnym wsparciem. Były takie tygodnie, że wody termalne były dla mnie zamiennikiem toniku, były też takie, że traktowałam je jedynie jako produkt, przynoszący orzeźwienie w upalne dni. Z czasem jednak zaczęłam stawiać na nie również podczas wzmożonej pielęgnacji antytrądzikowej, żeby ukoić zmaltretowaną skórę i wspomóc kremy nawilżające, stosowane żeby nie dopuścić do odwodnienia.
 
Woda termalna świetnie się u mnie sprawdza również jako produkt, którym spryskuję maseczki na bazie glinki, dzięki czemu nie zastygają na twarzy, działają lepiej, a do tego łatwiej się zmywają. Są też osoby, które stosują wody termalne w celu scalenia makijażu, najczęściej wykonanego kosmetykami mineralnymi, ale ja zawsze o tym zapominam ;)
 

DZIAŁANIE:
Właściwie mogłabym po prostu napisać, że wszystko to, co napisałam powyżej w zastosowaniach po prostu się sprawdziło, bo rzeczywiście woda Uriage świetnie koiła podrażnioną skórę, fantastycznie odświeżała podczas upałów, a także z powodzeniem zastępowała mi tonik, jeśli tylko miałam ochotę na odmianę. Pomagała mi też przy wspomnianych maseczkach glinkowych.
 
Na pewno jej ogromną zaletą jest to, że można ją pozostawić na skórze bez osuszania, co jest konieczne przy stosowaniu innych wód termalnych. Dzięki temu skóra dłużej czerpie to, co najlepsze z minerałów zawartych w tym niepozornym kosmetyku.
 
To, co w pewnym sensie jest również przyjemnym akcentem podczas stosowania wody Uriage, to to, że zostawia ona zabawny, słonawy posmak na ustach, a jednocześnie nie szypie, jeśli trafi przypadkiem na fragment zadrapanej lub rozdrapanej skóry. Do tego wszystkiego całkiem przyjemnie i świeżo pachnie, trochę kojarzy mi się z morzem :)
 

OPAKOWANIE:
Sama sięgam najczęściej po opakowanie 150 ml (na pewno dostępna jest również pojemność 300 ml), które najłatwiej dostać, a do tego jest to optymalna ilość, żeby przekonać się o jej działaniu na naszą skórę. Bardzo podoba mi się to, że dozownik tworzy przyjemną, delikatną mgiełkę wody, a nie leje po twarzy całym strumieniem :)


WYDAJNOŚĆ:
Moim zdaniem wody termalne ogólnie należą do wydajnych produktów, choć weźcie pod uwagę również to, że nie zawsze stosuję je codziennie. Tak czy inaczej, moja butelka wytarczyła mi na około pół roku stosowania w kratkę - raz regularnie przez kilka tygodni, innym razem od święta. Nie jest to pewnie szczególnie pomocny komentarz, ale przecież nie będę zmyślać ;)


CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Opakowanie o pojemności 150 ml, czyli takie, jak moje, bardzo często możecie dorwać w promocji w Super-Pharm za około 13-14 zł, ale z pewnością znajdziecie ją również w swoich ulubionych sieciach aptek, szczególnie tych internetowych. Z jej dostępnością nie ma raczej większych problemów.


Bardzo polubiłam się z wodą termalną Uriage i to ona przekonała mnie ostatecznie, że wody termalne stosować warto. Wcześniej używałam wody z Avene i teraz zużywam jej kolejne opakowanie, ale dopiero teraz rozumiem do czego mi ona w ogóle jest potrzeba... Szczerze przyznam, że moja cera nie jest na tyle delikatna, żebym zauważyła pomiędzymi tymi produktami większe różnice, niż tylko konieczność (lub nie) osuszania. Oba te produkty są bardzo dobre i z pewnością docenią je posiadaczki wrażliwych cer lub tych, narażonych na różnego rodzaju męczące zabiegu. Działanie wody termalnej tak naprawdę trudno opisać i jasno wyrazić słowami, ale warto je na sobie sprawdzić. Ja z pewnością będę kupować kolejne buteleczki tych wód, a tymczasem kolejne opakowanie Uriage już czeka w zapasach! :)
 
Dajcie znać co sądzicie o wodach termalnych! Czy znacie Uriage, czy może macie ulubienicę pośród produktów innych marek? :)
Karotka
Czytaj dalej

wtorek, 1 lipca 2014

Bath & Body Works - seria Aromatherapy Eucalyptus & Spearmint

Cześć Dziewczyny!

Dzisiaj przychodzę do Was z linią kosmetyków idealną na upały (choć ostatnio różnie z nimi bywa)! Chciałabym Wam dzisiaj przybliżyć serię Aromatherapy z Bath & Body Works o orzeźwiającym zapachu łączącym miętę i eukaliptus! Miałam okazję używać trzech kosmetyków z tej serii, z czego jeden co i rusz kupuję ponownie! W mojej łazience gościły już żel pod prysznic, balsam do ciała i peeling do ciała :)

*ŻEL POD PRYSZNIC EUCALYPTUS & SPEARMINT*

Ten produkt recenzowałam już kiedyś TUTAJ, ale nie mogę sobie odmówić, żeby nie wspomnieć o nim ponownie choć w kilku słowach. Zarówno ja, jak i mój facet bardzo chętnie do niego wracamy i właściwie ilekroć znajdzie się on pod naszym prysznicem, to wszystkie inne produkty do mycia schodzą na dalszy plan. Kosmetyk dobrze oczyszcza, nie wysuszając przy tym skóry i w tym względzie nie różniłby się niczym od każdego przeciętego kosmetyku pod prysznic, jednak jego szalenie orzeźwiający i pobudzający zapach, który rewelacyjnie stawia na nogi czy to po kiepsko przespanej nocy, czy po intensywnym treningu (zapach jest zresztą zaletą całej serii) sprawia, że nie żałuję żadnej wydanej dotąd na ten produkt złotówki! Produkt najczęściej kupuję przy okazji różnego rodzaju wyprzedaży lub promocji, dlatego chyba jeszcze nie zdarzyło mi się zapłacić za niego pełnego ceny 49 zł. Aktualnie można go nabyć za pół ceny! 
Skład żelu Aromatherapy Eucalyptus & Spermint
*WYGŁADZAJĄCY PEELING DO CIAŁA EUCALYPTUS & SPEARMINT* 

W tej chwili nie mogę zlokalizować tego produktu na stronie, więc nie jestem pewna, czy jest on nadal dostępny, ale z tego, co pamiętam, jego cena również oscylowała w okolicach 49 zł. I znowu - myślę, że jest to cena, którą mogłabym zapłacić za ten produkt, ponieważ byłam z niego bardzo zadowolona. Produkt wprawdzie nie należy do mega intensywnych zdzieraków, ale jego działanie można łatwo stopniować w zależności od sposobu aplikacji (na suchą lub mokrą skórę).
Peeling w dotyku sprawia wrażenie papki z dużą ilością piasku, co świadczy zapewne o wysokiej zawartości drobinek orzecha mandżurskiego, który, wraz z cukrem (występującym na pierwszym miejscu składu) odpowiada tu za ścieranie martwego naskórka. Jak już wspomniałam, działanie produktu łatwo zintensyfikować od takiego, które przypomina raczej delikatny masaż, aż po całkiem przyzwoitą drapankę :)

Ciało po zabiegu jest przyjemnie wygładzone i delikatnie zaczerwienione, ale absolutnie nie podrażnione. Peeling nie zostawia na ciele tłustej warstwy, a jednocześnie nigdy nie odczułam, żeby moja skóra była ściągnięta czy wysuszona po kąpieli z tym produktem.

I znowu muszę wspomnieć o zapachu - o ile żel pod prysznic pachnie mocno, tak zapach peelingu, to już czyste szaleństwo! Jest mocny, intensywny, wręcz świdruje nozdrza, ale jednocześnie nie podrażnia i nie powoduje łzawienia oczu (jak zdarzyło mi się to z żelem miętowym z Original Source, a właściwie samymi jego oparami :D). Po kąpieli z tym produktem czuję się naprawdę zrelaksowana i wyciszona. Coś w tej aromaterapii musi być :) 
Skład peelingu Aromatherapy Eucalytpus & Spearmint
*BALSAM DO CIAŁA EUCALYPTUS & SPEARMINT* 
Tak się złożyło, że w moje ręce trafił również balsam do ciała. O ile dobrze pamiętam, upolowałam go w zestawie z żelem pod prysznic na którejś z wyprzedaży. Być może nie sięgnęłabym po niego, gdyby nie to, że znałam już dwa wyżej opisane kosmetyki, ale na szczęście stało się inaczej, a niedawno kupiłam właśnie kolejne opakowanie tego produktu. Jego cena bez promocji, również oscyluje w granicach 49 zł, ale jak już wspominałam, na tę serię często trafiają się jakieś zniżki lub promocje łączone, a w obecnej wyprzedaży można go nabyć za pół ceny.

Podoba mi się to, że produkt umieszczono w szklanej, ciężkiej butli, wyposażonej w pompkę. Może nie jest to szczyt bezpieczeństwa (balsam, śliskie ręce, szklana butelka, płytki w łazience...), ale na pewno jest to rozwiązanie bardzo estetyczne i higieniczne! Nam udało się zużyć produkt bez żadnych upadków i stłuczonego szkła, więc zapewniam, że się da :D

Co do działania produktu - pomijając już cudowny zapach (o którym z pewnością jesteście już przekonane :)), muszę przyznać, że produkt całkiem przyzwoicie radzi sobie z pielęgnacją skóry. Naprawdę nieźle nawilża i odżywia skórę oraz sprawia, że jest gładka i miękka w dotyku. Jednocześnie warto zastrzec, że nie jest to produkt, który byłby dobrym ratunkiem dla bardzo suchych skór, bo - moim zdaniem - byłby po prostu za słaby. Moja skóra jest normalna i nie potrzebuje zbyt intensywnej pielęgnacji, dlatego ten balsam świetnie się sprawdził na co dzień zarówno u mnie, jak i u mojego faceta.

Skład produktu tym razem w sumie nie powala, bo jest tu i parafina i silikon, dlatego jeśli jesteście wrażliwe na te składniki, to pewnie lepiej nie sięgać akurat po ten balsam. Swoją drogą szkoda, że co ciekawsze składniki zostały umieszczone tuż po zapachu, co sugeruje ich niewielką zawartość. Mało czy nie, znajdziemu tu również olej z eukaliptusa, olej z liści mięty zielonej, olej z pestek słonecznika, wyciąg z malachitu, wyciąg z cebulek i kwiatów lilii białej.
Skład balsamu Aromatherapy Eucalyptus & Spearmint
Sam balsam jest dosyć lekki i nietłusty. Bardzo szybko się wchłania i zostawia na skórze przyjemne uczucie ukojenia i nawilżenia bez żadnych zbędnych filmów. Myślę, że to również dlatego balsam zdobył uznanie mojego Michała, który sięgał po niego chyba nawet częściej niż ja :)

Poniżej zbliżenie na konsystencję peelingu (u góry, to jasne :D) i balsamu.

***
Nie ukrywam, że seria Aromatherapy, choć dosyć droga, zrobiła na mnie świetne wrażenie. Tym razem działanie schodzi dla mnie trochę na dalszy plan, bo zapach zdecydowanie gra tu główną rolę. Wprawdzie nigdy nie wierzyłam zbyt intensywnie w działanie aromaterapii, tak w przypadku tych kosmetyków nie mogę odmówić jej efektów. Olejki z mięty i eukaliptusa rewelacyjnie odprężają i relaksują, a dzięki swoim intensywnym zapachom docieraja do nozdrzy od razu po otwarciu buteleczki :)

Wiem, że cena tych produktów może być zniechęcająca, jednak jeśli będziecie miały okazję zapoznać się z testerami dowolnej serii Aromatherapy, to gorąco Was do tego zachęcam! Mnie te zapachy uwiodły, z linią eukaliptusowo-miętową na czele! :)
Karotka 
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast